Helene Tursten, Mężczyźni, którzy lubią niebezpieczne zabawy
Sesja – na
całe szczęście – dobiegła końca. Nastał więc czas błogiego lenistwa, kiedy to
mogę w końcu zając się wszystkim, co w ostatnim czasie odkładałam „na potem”.
Pomijając stos książek, które stoją sobie dumnie na półce, czekając na swoją
kolej, kilka obiecujących skandynawskich seriali doobejrzenia, gdzieś
na czele listy do zrobienia znalazło się reanimowanie bloga, bo aż szkoda
patrzeć, jak zarasta pajęczyną.
Na pierwszy
ogień idzie książka o intrygującym tytule: Mężczyźni,
którzy lubią niebezpieczne zabawy.
Było to moje
pierwsze spotkanie z twórczością Helene Tursten, ale coś mi mówi, że jednak nie
ostatnie.
źródło: www.ksiegarniazwb.pl |
Wracając do
samej książki. Jak to zwykle bywa, zaczyna się od odnalezienia zwłok, jeśli
oczywiście zwłokami można nazwać okaleczony korpus (ręce, nogi i głowa zostały
odcięte, a morderca ukrył je w sobie tylko znanym miejscu), z którego usunięto narządy
wewnętrzne. W dodatku to nie pierwsza tego typu zbrodnia. Jedyną rzeczą, która
może umożliwić identyfikację denata, jest charakterystyczne tatuaż. I to właśnie
on prowadzi naszą sympatyczną policjantkę do Danii i tytułowych mężczyzn, czyli
do środowiska homoseksualnego (czytając książkę, można nauczyć się wielu nowych
słów np. nekrosadyzm). W dodatku Irene ma poważne kłopoty, bowiem w pewnym
momencie orientuje się, że morderca śledzi każdy jej krok, mszcząc się na
osobach z jej otoczenia.
Więcej
zdradzać nie będę. Powiem tylko, że autorka przyłożyła się do budowania
intrygi, mamiąc czytelnika kilkoma prawdopodobnymi rozwiązaniami, tak że
zakończenie mnie zaskoczyło, ale jednocześnie trochę rozczarowało.
Nie sposób nie
wspomnieć o bohaterach. Poza samą inspektor Huss, która okazuje się bardzo
sympatyczną kobietą (można ją z czystym sumieniem polubić) poznajemy całą jej
rodzinę. Sytuacja domowa głównej bohaterki może niektórych nieco zdziwić,
bowiem jest ona szczęśliwą żoną (mąż, szef kuchni w jednej z modnych
restauracji, gotuje bajecznie) i matką dwóch utalentowanych dziewcząt, które
może i przechodzą okres dojrzewania, ale nie przysparzają matce zbyt wielu
kłopotów. W związku z tym nawet stary samochód i brak perspektyw na kupno
nowego czy kłopoty ze znalezieniem domu dla pochodzącego z mezaliansu
szczeniaka nie są w stanie zgasić ciepła domowego ogniska. Można by odnieść
wrażenie, że od całego tego lukru nic tylko rozbolą czytelnika zęby. Nic
bardziej mylnego. Zapoznawanie się z życiem prywatnym głównej bohaterki było
bardzo przyjemne, choć niektóre kwestie można było sobie śmiało darować.
Pojawiają się
także inni policjanci, bardzo sympatyczna gromadka, choć znajdziemy wśród nich
jeden chwast, który zwie się Jonny Bloom. Osobiście najbardziej polubiłam
Hannu. Sama nie wiem za co. Chyba za rzeczowość, konkretność, i to że jest
a najinteligentniejszy z całej gromadki, pozostając jednocześnie bardzo
skromny.
Styl nie
powala (cóż nie każdy musi być Jo Nesbø), ale pozwala na zagłębienie się w
lekturze i rozkoszowanie kryminalną zagadką, szczególnie kiedy ma się w
alternatywie naukę na egzamin. Z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu sama
tematyka śledztwa. Czytanie przez ponad czterysta dwadzieścia stron o
okaleczonych zwłokach, upodobaniu denata do doświadczania przemocy czy
wystawach sklepów z artykułami erotycznymi można odczuć lekki niesmak. Dla
reszty, w tym zagorzałych wielbicieli wszelkiej maści skandynawskich kryminałów
jest to pozycja warta polecenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz