Etykiety

wtorek, 3 lipca 2012

Wakacyjnie


Helene Tursten, Mężczyźni, którzy lubią niebezpieczne zabawy

Sesja – na całe szczęście – dobiegła końca. Nastał więc czas błogiego lenistwa, kiedy to mogę w końcu zając się wszystkim, co w ostatnim czasie odkładałam „na potem”. Pomijając stos książek, które stoją sobie dumnie na półce, czekając na swoją kolej, kilka obiecujących skandynawskich seriali doobejrzenia, gdzieś na czele listy do zrobienia znalazło się reanimowanie bloga, bo aż szkoda patrzeć, jak zarasta pajęczyną.

Na pierwszy ogień idzie książka o intrygującym tytule: Mężczyźni, którzy lubią niebezpieczne zabawy.
Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Helene Tursten, ale coś mi mówi, że jednak nie ostatnie. 
źródło: www.ksiegarniazwb.pl
Co prawda nawet bez pomocy słownika potrafię zgadnąć, iż oryginalny tytuł Tatuerad torso ma, mówiąc delikatnie, ze swoim polskim tłumaczeniem mało wspólnego, ale obiecałam sobie nie skreślać całości z tak błahego powodu. W końcu nie jest winą autorki, że jej powieść tłumaczyli ludzie, którzy uznali, że każdy tytuł kojarzący się z trylogią Larssona, sprzeda się jak świeże bułeczki.
Wracając do samej książki. Jak to zwykle bywa, zaczyna się od odnalezienia zwłok, jeśli oczywiście zwłokami można nazwać okaleczony korpus (ręce, nogi i głowa zostały odcięte, a morderca ukrył je w sobie tylko znanym miejscu), z którego usunięto narządy wewnętrzne. W dodatku to nie pierwsza tego typu zbrodnia. Jedyną rzeczą, która może umożliwić identyfikację denata, jest charakterystyczne tatuaż. I to właśnie on prowadzi naszą sympatyczną policjantkę do Danii i tytułowych mężczyzn, czyli do środowiska homoseksualnego (czytając książkę, można nauczyć się wielu nowych słów np. nekrosadyzm). W dodatku Irene ma poważne kłopoty, bowiem w pewnym momencie orientuje się, że morderca śledzi każdy jej krok, mszcząc się na osobach z jej otoczenia.
Więcej zdradzać nie będę. Powiem tylko, że autorka przyłożyła się do budowania intrygi, mamiąc czytelnika kilkoma prawdopodobnymi rozwiązaniami, tak że zakończenie mnie zaskoczyło, ale jednocześnie trochę rozczarowało.
Helene Tursten
źródło: http://www.nordische-krimis.de

Nie sposób nie wspomnieć o bohaterach. Poza samą inspektor Huss, która okazuje się bardzo sympatyczną kobietą (można ją z czystym sumieniem polubić) poznajemy całą jej rodzinę. Sytuacja domowa głównej bohaterki może niektórych nieco zdziwić, bowiem jest ona szczęśliwą żoną (mąż, szef kuchni w jednej z modnych restauracji, gotuje bajecznie) i matką dwóch utalentowanych dziewcząt, które może i przechodzą okres dojrzewania, ale nie przysparzają matce zbyt wielu kłopotów. W związku z tym nawet stary samochód i brak perspektyw na kupno nowego czy kłopoty ze znalezieniem domu dla pochodzącego z mezaliansu szczeniaka nie są w stanie zgasić ciepła domowego ogniska. Można by odnieść wrażenie, że od całego tego lukru nic tylko rozbolą czytelnika zęby. Nic bardziej mylnego. Zapoznawanie się z życiem prywatnym głównej bohaterki było bardzo przyjemne, choć niektóre kwestie można było sobie śmiało darować.
Pojawiają się także inni policjanci, bardzo sympatyczna gromadka, choć znajdziemy wśród nich jeden chwast, który zwie się Jonny Bloom. Osobiście najbardziej polubiłam Hannu. Sama nie wiem za co. Chyba za rzeczowość, konkretność, i to że jest a najinteligentniejszy z całej gromadki, pozostając jednocześnie bardzo skromny.
Styl nie powala (cóż nie każdy musi być Jo Nesbø), ale pozwala na zagłębienie się w lekturze i rozkoszowanie kryminalną zagadką, szczególnie kiedy ma się w alternatywie naukę na egzamin. Z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu sama tematyka śledztwa. Czytanie przez ponad czterysta dwadzieścia stron o okaleczonych zwłokach, upodobaniu denata do doświadczania przemocy czy wystawach sklepów z artykułami erotycznymi można odczuć lekki niesmak. Dla reszty, w tym zagorzałych wielbicieli wszelkiej maści skandynawskich kryminałów jest to pozycja warta polecenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz