Helene Tursten, Mężczyźni, którzy lubią niebezpieczne zabawy
Sesja – na
całe szczęście – dobiegła końca. Nastał więc czas błogiego lenistwa, kiedy to
mogę w końcu zając się wszystkim, co w ostatnim czasie odkładałam „na potem”.
Pomijając stos książek, które stoją sobie dumnie na półce, czekając na swoją
kolej, kilka obiecujących skandynawskich seriali doobejrzenia, gdzieś
na czele listy do zrobienia znalazło się reanimowanie bloga, bo aż szkoda
patrzeć, jak zarasta pajęczyną.
Na pierwszy
ogień idzie książka o intrygującym tytule: Mężczyźni,
którzy lubią niebezpieczne zabawy.
Było to moje
pierwsze spotkanie z twórczością Helene Tursten, ale coś mi mówi, że jednak nie
ostatnie.
źródło: www.ksiegarniazwb.pl
Co prawda
nawet bez pomocy słownika potrafię zgadnąć, iż oryginalny tytuł Tatuerad torso ma, mówiąc delikatnie, ze
swoim polskim tłumaczeniem mało wspólnego, ale obiecałam sobie nie skreślać
całości z tak błahego powodu. W końcu nie jest winą autorki, że jej powieść
tłumaczyli ludzie, którzy uznali, że każdy tytuł kojarzący się z trylogią
Larssona, sprzeda się jak świeże bułeczki.
Wracając do
samej książki. Jak to zwykle bywa, zaczyna się od odnalezienia zwłok, jeśli
oczywiście zwłokami można nazwać okaleczony korpus (ręce, nogi i głowa zostały
odcięte, a morderca ukrył je w sobie tylko znanym miejscu), z którego usunięto narządy
wewnętrzne. W dodatku to nie pierwsza tego typu zbrodnia. Jedyną rzeczą, która
może umożliwić identyfikację denata, jest charakterystyczne tatuaż. I to właśnie
on prowadzi naszą sympatyczną policjantkę do Danii i tytułowych mężczyzn, czyli
do środowiska homoseksualnego (czytając książkę, można nauczyć się wielu nowych
słów np. nekrosadyzm). W dodatku Irene ma poważne kłopoty, bowiem w pewnym
momencie orientuje się, że morderca śledzi każdy jej krok, mszcząc się na
osobach z jej otoczenia.
Więcej
zdradzać nie będę. Powiem tylko, że autorka przyłożyła się do budowania
intrygi, mamiąc czytelnika kilkoma prawdopodobnymi rozwiązaniami, tak że
zakończenie mnie zaskoczyło, ale jednocześnie trochę rozczarowało.
Helene Tursten
źródło: http://www.nordische-krimis.de
Nie sposób nie
wspomnieć o bohaterach. Poza samą inspektor Huss, która okazuje się bardzo
sympatyczną kobietą (można ją z czystym sumieniem polubić) poznajemy całą jej
rodzinę. Sytuacja domowa głównej bohaterki może niektórych nieco zdziwić,
bowiem jest ona szczęśliwą żoną (mąż, szef kuchni w jednej z modnych
restauracji, gotuje bajecznie) i matką dwóch utalentowanych dziewcząt, które
może i przechodzą okres dojrzewania, ale nie przysparzają matce zbyt wielu
kłopotów. W związku z tym nawet stary samochód i brak perspektyw na kupno
nowego czy kłopoty ze znalezieniem domu dla pochodzącego z mezaliansu
szczeniaka nie są w stanie zgasić ciepła domowego ogniska. Można by odnieść
wrażenie, że od całego tego lukru nic tylko rozbolą czytelnika zęby. Nic
bardziej mylnego. Zapoznawanie się z życiem prywatnym głównej bohaterki było
bardzo przyjemne, choć niektóre kwestie można było sobie śmiało darować.
Pojawiają się
także inni policjanci, bardzo sympatyczna gromadka, choć znajdziemy wśród nich
jeden chwast, który zwie się Jonny Bloom. Osobiście najbardziej polubiłam
Hannu. Sama nie wiem za co. Chyba za rzeczowość, konkretność, i to że jest
a najinteligentniejszy z całej gromadki, pozostając jednocześnie bardzo
skromny.
Styl nie
powala (cóż nie każdy musi być Jo Nesbø), ale pozwala na zagłębienie się w
lekturze i rozkoszowanie kryminalną zagadką, szczególnie kiedy ma się w
alternatywie naukę na egzamin. Z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu sama
tematyka śledztwa. Czytanie przez ponad czterysta dwadzieścia stron o
okaleczonych zwłokach, upodobaniu denata do doświadczania przemocy czy
wystawach sklepów z artykułami erotycznymi można odczuć lekki niesmak. Dla
reszty, w tym zagorzałych wielbicieli wszelkiej maści skandynawskich kryminałów
jest to pozycja warta polecenia.
Tym razem
będzie o pisarzu, który zajmuje w moim sercu (tak, to właściwe określenie) szczególne miejsce. To automatycznie oznacza, że w
dalszej części wpisu znajdzie się spora dawka fangirlizmu, wyrazów uwielbienia
i różnych innych westchnień. Tylko dla czytelników o mocnych nerwach.
źródło: http://www.odaha.com
Jo Nesbøjest twórcą, od którego na dobre
zaczęła się moja przygoda z literaturą skandynawską. Wcześniej miałam oczywiście
jakieś doświadczenia z Sagą o Ludziach
Lodu (kto nie miał) i innymi mniej znanymi cyklami, jednak podejrzewam, że
gdybym pewnego dnia nie zauważyła na bibliotecznej półce książki o zagadkowym
tytule Trzeci Klucz, jako czytelnik
poszłabym zupełnie inną drogą. To właśnie Trylogia
z Oslo, choć czytana trochę nie po kolei, bo od środka, pobudziła mój
apetyt. Dziś w zasadzie gatunek nie ma dla mnie znaczenia, byle nazwisko autora
sugerowało pochodzenie z północy Europy, a opis zachęcał do zapoznania się z
dziełem.
To chyba
normalne, że gdy w całym gąszczu pisarzy, którzy mieli to szczęście, że ktoś
wydał ich książki, natrafimy w końcu na kogoś, kogo styl pisania nas zadziwia,
fabuła książek powala, a postaci wydają się żyć własnym życiem (jakby co
ostrzegałam, że fangirlizmu będzie sporo), kogoś kogo – jako twórcę – możemy
nazwać wzorem do naśladowania, chcemy dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Jak
zaczynał? Skąd wzięła się jego miłość do pisania? Co go inspiruje? Śledząc jego biografiępozbieraną z
wszelkiej maści artykułów, wywiadów i recenzji, doszłam do wniosku, że oto mam
przed sobą twórcę niezwykłego.
Ale zacznijmy
od początku.
Człowiek renesansu
źródło: http://www.kryminaly.net.pl
Jo Nesbøprzyszedł na świat– według wszelkich dostępnych mi danych -
29 marca 1960 roku w Oslo. Książki były obecne w jego życiu w zasadzie od
początku za sprawą matki, bibliotekarki. O karierze pisarza myślał podobno, od
kiedy skończył dziesięć lat. Jednak zanim dał się poznać światowej publiczności
jako autor kryminałów o komisarzu Harrym Hole, jego kariera wiodła bardzo
krętymi ścieżkami. Po drodze zdarzyło się też kilka ślepych uliczek. Jeszcze
jako siedemnastolatek bardzo poważnie myślał o… zostaniu piłkarzem. Grał
wówczas w drużynie Molde FK. Pojawiły się także nadzieje na transfer do Tottenhamu Hotspur, jednak marzenia o grze w angielskiej Premier League
przerwała ciężka kontuzja (zerwane więzadła krzyżowe w kolanach). Uzyskane
dotychczas oceny nie dawały mu szans na podjęcie nauki w dobrej uczelni,
dlatego zaciągnął się na dwa lata do wojska. W tym czasie nadrobił braki w
wiedzy. Ukończył ekonomię i rozpoczął pracę jako analityk finansowy. Pracę
łączył z występami w zespole Di Derre, który – choć jego początki związane są z
amatorską grą dla przyjemności (muzycy uważali, że są tak marni, iż występując w miejscowym klubie, co tydzień zmieniali nazwę, żeby
ludzie przychodzili na koncerty) zyskał międzynarodową popularność. Zespół ma w
swoim dorobku aż cztery płyty. Nesbø dał się tam poznać jako wokalista i autor
tekstów. Ma w swoim dorobku także płytę solową.
Autor przez
dość długi czas dzielił swój czas pomiędzy pracę maklera i koncerty. Być może
byłoby tak po dziś dzień, ale pewnego razu w samolocie w jego umyśle zrodził
się Harry Hole.
Policjant (nie)doskonały
Ciężko
jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, kim właściwie jest Harry Hole. Wiemy na
pewno, że imię zawdzięcza piłkarskiemu idolowi pisarza z dzieciństwa. Poza tym
idealnie odpowiada portretowi stereotypowego gliny ze skandynawskich
kryminałów.
Zwykle mówi
się, że problemy chodzą po ludziach. Po przeczytaniu prawie wszystkich (z
wyjątkiem debiutanckiego Człowieka - Nietoperza) części cyklu mogę śmiało stwierdzić, że po Harrym wręcz
biegają, taranując biedaka, gdy tylko nadaje się ku temu okazja. Jego życie
osobiste (w przeważającej części) przypomina katastrofę. Ma problemy z
alkoholem, średnio raz w każdym tomie upija się do nieprzytomności. Jest
brzydki (podobno podobny do Bruce’a Willisa). Porzuciła go ukochana kobieta. Jego
mieszkanie umeblowane jest sprzętami kupionymi w magazynie Armii Zbawienia (co
nie przeszkadza złodziejom włamywać się do niego)… Wymieniać można by długo.
źródło: http://images.smh.com.
Pomimo
wszelkich przeciwności losu (a może właśnie z ich powodów) nigdy nie traci
wisielczego poczucia humoru ani uroku osobistego. Poza tym pozostaje wierny własnemu kodeksowi postępowania. Jest wręcz
niezwykły w swojej zwykłości. Od innych, na pozór podobnych, bohaterów odróżnia
go prawdziwość, bogate życie emocjonalne, którym spokojnie można obdzielić
jeszcze jednego faceta i żaden z nich nie wydawałby się papierowy. Pisarz
zadbał o to, by wyposażyć go w ciekawą przeszłość, a także poinformować
czytelnika o jego muzycznych i filmowych preferencjach. Wszystko to sprawia, że
postać zaczyna żyć w umyśle czytelnika własnym życiem. Harry’ego ubóstwa się
pomimo jego wad, a może właśnie za nie. Jego świat jest mroczny, pełen
szarości, okropieństw z jakimi styka się każdy policjant, ale on - mimo
wszystko – nadal posiada wiarę w ludzi, czasem graniczącą wręcz z naiwnością.
Kiedy trzeba
potrafi brutalnymi metodami wycisnąć zeznanie albo nagiąć przepisy w inny sposób. Z drugiej strony, można na nim polegać, ma wiele współczucia dla
skrzywdzonych przez los, jest odważny i nie boi się mówić tego, co myśli. Poza tym lubi dzieci. Z pewnością jest postacią
ciekawą, pełną specyficznego magnetyzmu. Taką, której można współczuć,
kibicować, ale także roześmiać się, kiedy opowie celny dowcip. I – co
najważniejsze – zostaje z czytelnikiem jeszcze długo po skończonej lekturze.
Podróż do Hollywood
żródło http://p.alejka.pl
Informacje o
planach ekranizacji Pierwszego śniegu
pojawiły się dość dawno. Oczywiście, jak to zwykle bywa, najpierw światło
dzienne ujrzał cały szereg spekulacji dotyczących reżysera, który miałby podjąć
się tego zadania. Na samym początku wskazywano na braci Coen. W grudniu do
Internetu przeniknęła wiadomość, iż szczęśliwcem został Martin Scorsese. Wybór
– moim zdaniem - całkiem niezły. Reżyser co prawda nie znajduje się w moim
prywatnym panteoniku ulubionych twórców kina, ale po obejrzeniu całkiem udanej Wyspy tajemnic jestem dobrej myśli. Oczywiście
kluczem do sukcesu wydaje się wybór aktora, który zagra głównego bohatera. Mnie
na chwilę obecną nie przychodzi nikt do głowy. Pozostaje tylko wierzyć w
intuicję twórców.
Poprzednia i
zarazem pierwsza ekranizacja prozy Nesbø, Łowcy głów zrobiła w Norwegii furorę,
zastając okrzykniętą najlepszym filmem norweskim wszech czasów. Autor przekazał cały
dochód ze sprzedaży praw autorskich na konto swojej fundacji (Fundacji Harry'ego
Hole) zajmującej się walką z analfabetyzmem w krajach trzeciego świata.
Zamiast zakończenia
Lektura
książek Jo Nesbøprzypomina spacer po labiryncie Minotaura. Tylko – jak na
złość – próżno szukać tam uczynnej Ariadny, która poprowadzi czytelnika przez
sieć faktów, śladów i tropów. Jest dokładnie na odwrót. Proza norweskiego mistrza gatunku
naszpikowana jest ślepymi uliczkami i pułapkami. Tak naprawdę nie można ufać
żadnemu z bohaterów (no może poza Harrym), gdyż często okazują się kimś innym
niż osoby, za które się podawali. A gdzieś za tym wszystkim kryje się pisarz,
który gra czytelnikowi na nosie, dostarczając kolejne poszlaki, które stopniowo
coraz bardziej mieszają mu w głowie. W skrajnej postaci doprowadza to do tego,
że zaczynamy podejrzewać o zbrodnię biednego specjalistę od pozbywania się grzyba
z mieszkania.
Potencjalnych
„winnych” jest zwykle kilku, a zgromadzone przez czytelnika „dowody” wystarczą,
by spokojnie skazać każdego z nich. Jednak do ostatecznego wyjaśnienia sprawy
musimy czekać do końca, czyli do momentu, w którym Nesbø zdecyduje się odkryć
wszystkie karty. Wcześniej możemy zdawać się na własną intuicję, strzelać,
robić wyliczanki, ale i tak nie mamy pewności, że obstawiamy właściwie. Nawet
pierwsze prawo Harry'ego Hole, mówiące o tym, że winnym zwykle jest mąż, nie daje
dostatecznej gwarancji.
Plakat do filmu Łowcy głów
Ale proza Nesbø to nie tylko misternie skonstruowane intrygi, które oplatają wyobraźnię, nie
pozwalając się od nich oderwać i w konsekwencji uzależniając. Pisarz to także
(a może przede wszystkim) wirtuoz słowa pisanego. Bawi się opisami,
eksperymentuje, ale o tym lepiej przekonać się samemu. Przyznam, że początkowo
podchodziłam z nieufnością do narracji pamiętnikarskiej w Łowcach głów, dziś wprost nie mogłam się oderwać od książki. Bo w
wydaniu norweskiego autora dywagacje bohatera nad swoim wzrostem nie są tylko
zwykłym wyrazem niedowartościowania, rozmowy kwalifikacyjne, to nie tylko
zwykle dialogi, a… Łowcom głów
poświęcę osobny wpis (zasłużyli na to z całą pewnością).
Bohaterowie,
nawet ci epizodyczni, których najprawdopodobniej nie ujrzymy już na kartach
powieści, są ludźmi, a nie tylko koniecznym, potraktowanym po macoszemu
dodatkiem do fabuły. Każdy z nich posiada przeszłość, bagaż doświadczeń, który go
ukształtował i dzięki któremu możemy wyrokować jak się zachowają.
Po takiej
dawce zachwytów pewnie już nikogo nie zdziwi, że jeśli chodzi o pisanie
książek, Nesbø przypomina w pewnym sensie mitycznego Króla Midasa. Wszystko, co
wydaje (przynajmniej w jego rodzinnej Norwegii), staje się bestsellerem,
zgarniając przy okazji kilka nagród. Jak widać pisarz, kasując cały pierwotny
tekst swojej debiutanckiej powieść Człowiek - Nietoperz (po to by napisać ją od nowa i lepiej), postąpił słusznie.
Dziś ma w
swoim dorobku także prozę dziecięcą. Książka Doktor Proktor i Proszek Pierdzioszek trafiła już na polski rynek
(oczywiście we wspaniałym przekładzie pani Iwony Zimnickiej), a ja, mająca
dzieciństwo dawno za sobą, chcę się z nią zapoznać.
źródło: http://esensja.pl
Teraz z półki
uśmiechają się do mnie Łowcy głów i Karaluchy. Czekam też z niecierpliwością
na sposobność zapoznania się z Człowiekiem - Nietoperzem. To nic, że akcja dzieje się w Australii, która – w porównaniu
z Norwegią – wydaje mi się nieciekawym miejscem. Pisarz lubi okazyjnie wysyłać
swojego czołowego bohatera w różne miejsca (także do Bangkoku, Konga czy
Ameryki Południowej) i dotychczas mnie jeszcze mnie nie zawiódł. Bo jego
książki to coś więcej niż tylko zwykłe powieści kryminalno-sensacyjne. To
przede wszystkich historie o ludziach, o tym co ich motywuje, dręczy i
przeraża, o ich żądzach, złudzeniach, brutalnych powrotach do rzeczywistości i
o radzeniu sobie w sytuacjach, kiedy niebo wali nam się na głowę.
Sam Nesbø
także nie próżnuje, więc należy oczekiwać, że wkrótce ponownie spotkamy się z
naszym drogim Harrym przy okazji kolejnego śledztwa. Kolejna część cyklu
planowana jest w Polsce na czerwiec tego roku i nosi zagadkowy tytuł Upiory.
Co prawda w ramach postanowień noworocznych blog miał być prowadzony regularnie, ale wyszło jak wyszło... Po przerwie zmieniła się także koncepcja całości. Obudziłam się rano i stwierdziłam, że skoro już mam swoją własną niszę do pisania (i może znajdzie się ktoś, kto to przeczyta), poświęcę ją na rozpropagowanie tego, w czym lubuję się najbardziej, czyli literatury i filmów z szeroko pojętej Skandynawii. Pierwsze efekty poniżej.
Håkan Nesser
Kim Novak nigdy nie wykąpała się w jeziorze Genezaret
[powieść kryminalna]
źródło: http://www.film.gildia.pl
Skandynawia kojarzy się przeciętnemu człowiekowi przede wszystkim z wysokim PKB, welfare state, przedszkolami dla wszystkich, zimą, śniegiem, Świętym Mikołajem, reniferami i może kilkoma sportowcami, którzy dzielnie uprzykrzają życie polskim reprezentantom. Tymczasem większość pisarzy (przynajmniej tych, których powieści są promowane w Polsce) uparcie eksponuje w swoich dziełach nieszczęśliwe rodziny, smutnych ludzi, brutalne morderstwa i wynaturzonych seryjnych zabójców, czasem też neonazistów. Mąż ukrywający zwłoki żony w łóżku wodnym, chory na sklerodermię lekarz, który lepi przed domami swoich ofiar bałwany, to tylko niektóre przykłady pomysłowości nordyckich twórców.
Sięgając po książkę Kim Novak nigdy nie wykąpała się w jeziorze Genezaret, spodziewałam się powielenia schematu, który znałam chociażby z ekranizacji innych książek Nessera. Akcja powinna niemal w całości toczyć się wokół jakiejś (mniej lub bardziej) brutalnej zbrodni, ewentualnie czasem zbaczać na życie prywatne głównego bohatera, które tradycyjnie nie jest, jak to w tego typu książkach bywa, udane. Poza tym ofiara mogłaby mieć skomplikowaną sytuację rodzinną etc. Tymczasem dostałam coś, co mnie kompletnie zaskoczyło, choć na kolana nie rzuciło.
Podtytuł powieść kryminalna jest w tym wypadku bardzo mylący. Po pierwsze, poważnie zastanawiam się, czy można tu w ogóle mówić o powieści (całość liczy niewiele ponad dwieście stron). Po drugie, nie ma w niej nic, co przypominałoby stereotypowy skandynawski kryminał. Moim skromnym zdaniem książka w sobie więcej z powieści obyczajowej.
Wątek morderstwa, Potworności, jak zwykł je określać narrator (będący jednocześnie głównym bohaterem) jest bowiem tylko tłem historii.
Håkan Nesser http://www.nesser.se/biografi.cfm
Eric powraca myślami do odległej przeszłości. Do wakacji, które spędził wraz z bratem i szkolnym kolegą nad jeziorem. Mierzy się z wydarzeniami i faktami jako dorosły mężczyzna, a nie chłopiec, którym kiedyś był. Próbuje uporządkować fakty, na nowo je zrozumieć, uzbrojony w życiową mądrość, którą zdobywał cale dalsze życie. Potworność jest oczywiście wszechobecna na kartach książki. Wspomina się o niej często, lecz mam wrażenie, że jest tylko pretekstem, swego rodzaju katalizatorem, pozwalającym głównemu bohaterowi opowiedzieć całą historię. Kolejnym plusem jest język, którym posłużył się autor. Eric wydaje się żywy i prawdziwy, a jego historia prawdopodobna.
Intryga, na pierwszy rzut oka, nie wydaje się skomplikowana. Znany sportowiec zostaje zamordowany, w grę wchodzi też zdrada, a w środku całej tej zawieruchy pechowo znajdują się dwaj chłopcy, którzy chcieli tylko miło spędzić wakacje.
To właśnie wątek dorastania, zmiany w sposobie myślenia, radzenie sobie z nieco abstrakcyjnymi problemami dnia codziennego przez dwa młode umysły (matka jednego z nich umiera w szpitalu na raka, drugiego jest alkoholiczką) czynią książkę na swój sposób wyjątkową. Wczasy, mające być dla Erica i Edmunda ucieczką od codzienności, beztroskimi chwilami spędzonymi na kąpielach w jeziorze i okradaniu okolicznych automatów z gumą do żucia, przerwało wydarzenie, które na zawsze położyło cień na ich dalszym życiu i wzajemnych relacjach.
Zakończenie także nie udziela czytelnikowi wszystkich odpowiedzi. Wiemy, jak Potworność zmieniła życie bohaterów. Otrzymujemy odpowiedź na najważniejsze pytanie, ale pisarz sprytnie zostawił każdemu pole, gdzie może snuć swoje własne domysły, choć jego bohater wydaje się pogodzony z rzeczywistością i prawdopodobnie będzie mógł dokończyć ziemską egzystencję w względnym spokoju.
Ci, którzy szukają w książkach napięcia, nieoczekiwanych zwrotów akcji, krwi i błyskotliwego detektywa z niezwykłymi szarymi komórkami na miarę Herkulesa Poirot albo przynajmniej Kurta Wallandera, pewnie się zawiodą. Klimat powieści jest raczej subtelny. Chciałoby się powiedzieć, senny. Przesiąknięty mieszanką niewinności, młodzieńczej ciekawości świata, pierwszej miłości. Dopełniany opisem realiów ówczesnej Szwecji. Jeszcze raz podkreślam, to zasługa ciekawej (moim zdaniem) narracji.
Cieszę się, że Nesser pokazał mi, że szwedzki kryminał może mieć inną twarz. Nie sądziłam, że coś mnie jeszcze w tej materii zaskoczy. Nie jest to, jak już napisałam, książka genialna, ale na pewno warta uwagi. Zwłaszcza że niewielki rozmiar pozwala zapoznać się z nią w jedno popołudnie.